paź 27 2008

garkolenie


Komentarze: 0
Caly piatek stalam przy garach. A to dlategoz, ze w sobote przyjechali moi Rodzice. No wiec zaczelam od zrobienia murzynka. Jakos byle jak wyrosl, ale jadalny byl - przynajmniej nikt nie padl po skosztowaniu. Potem strzelilo mi cos na mozg i zrobilam domowa czekolade.
Jak zabralam sie do konkretow, to juz sily nie mialam. Zapiekanka cannelloni nawet szybko mi poszla. O dziwo nadziewanie makaronu nie zajelo mi wiekow, jak do tej pory bywalo.

Dupsko usadzilam na kanapie dopiero ok 16.00. Ale caly czas chodzilo mi po glowie, ze jeszcze zrazy przede mna. Slubny wrocil w miedzyczasie z pracy i zamiast zabrac sie za sprzatanie poki Terrorysta z niania, to on w kimono. Bezczelnie walnal sie na lozko i spi. No to ja tez sie polozylam. No bo co? Ja jakas gorsza????

Jak juz dojrzalam do tych zrazow, to okazalo sie, ze miesa nie da sie rozbic tak, zeby moc cos zawinac. Cholera mnie wziela. No bo 1,5 kg wolowiny pokrojone, ogorki i cala reszta gotowa, a tu sie nie da rozbic. A do tego ja ledwo na nogach stoje, bo odpoczynek zamiast mi pomoc, przypomnial miesniom, ze moga bolec, nogi jak balony sie zrobily, a do tego ciezkie... No i brzuch zaczal sie buntowac...
I jeszcze Slubny zamiast jakos weprzec, to marudzi i zaklina sie, ze mi nie pomoze, bo to nie jego dzialka.

W koncu stanelo na bitkach... I dziwo wyszly... Garowaly sie chyba z 4 godziny, ale wyszly!!! Jak na mnie, beztalecie garnkowe, to ogromny sukces. Jeszcze pare lat temu wode w garnku potrafilam przypalic, a teraz... no coz, dumna jestem z siebie i tyle.


Niestety po tych wyczynach tak zle sie czulam, ze obawialam sie, czy oby nie przegielam. I czy dam rade siedzec przy stole na drugi dzien.
ciernista : :
Do tej pory nie pojawił się jeszcze żaden komentarz. Ale Ty możesz to zmienić ;)

Dodaj komentarz