paź 27 2008

wizyta


Komentarze: 0

Przyszla sobota. Slubny pozwolil mi pospac do 9.00... bo jak mnie rano zobaczyl, to chyba sie przerazil. Jak ostatni polamaniec chodzilam. Do tego geba mi sie wykrzywiala ziewaniem... Ogolnie nieciekawie sie czulam.

Jak juz wygramolilam sie z cieplutkiej posceli i pochlonelam sniadanie, pojechalismy na ostatnie zakupy, bo jak to ze Slubnym bywa, nigdy na czas wszystkiego nie nabedzie...Bo ja nic nie mowilam... Bo skad on mial wiedziec, ze to sie przyda (napoje-faktycznie po cholere).


Jak Terrorysta wreszcie padl po 12.00, spokojnie dalo sie pogadac, przygotowalam obiad i w spokoju zjedlismy. Rodzicom moje "smakolyki" smakowaly. Wreszcie cos mi sie udalo w tej kuchni zrobic :)


Potem przyszli tescie na kawe. I tym sposobem Terrorysta nie zjadl obiadu, bo znowu cos sie dzialo. Biegal miedzy dziadkami zadowolony. A potem praktcznie caly czas zajmowal sie soba. Bawil sie u siebie w pokoju. Nic od nikogo nie chcial, nie piszczal, nie marudzil. Nie jestem przyzwyczajona do takiego cywilizowanego zachowania synka.


Czas szybko minal. Ojciec zaczal sie zbierac do wyjazdu. Znowu zamieszanie.
Mama w przelocie zdarzyla mi powiedziec, ze sa z ojcem pokloceni, od tygodnia nie gadaja. Szczena mi opadla, bo nic nie bylo widac po nich. A z reguly nie potrafia ukryc klotni.


Tescie chwile jeszcze zostali, poszli zobaczyc jak Slubny rozmiescil meble, Terrorysta przejety oprowadzal i ciezko bylo zaciagnac go na gore.


Zdecydowanie dzien nalezal do meczacych. Caly czas w pozycji siedzacej, troszke przy garach, no i Klusek zaczal sie buntowac. Kolejny wieczor rozwalona na kanapie...

ciernista : :
Do tej pory nie pojawił się jeszcze żaden komentarz. Ale Ty możesz to zmienić ;)

Dodaj komentarz