pobranie krwi
Komentarze: 4
Terrorist nieswiadom niczego, cieszyl sie, ze rano wszyscy gdzies jedziemy ze Slubnym. Na miejscu tez byl wesoly. Z usmiechem wszedl do laboratorium, przywital sie z pania i nawet dal sobie scisnac opaske na lapce w celu szukania zyly. Niestety drugiej lapki juz nie chcial dac..., ale cukierka zabral:)
Pani sie wkula i... dupa. Zyla krwi nie daje... Zadzwonila po p. Halinke czy jak jej tam. o chwili pojawila sie babulinka, o kulach...
Slubny wszedl na drugi rzut. Dalo rade!
Terrorist trzesacy, z plastrami na obu lapkach, placzacy... Nawet bal sie bluze zalozyc, zeby plasterki nie bolaly...
Gorzej z Kluskiem bylo. Babulinka obejrzala faldki i stwierdzila, ze ona nic tu nie poradzi, ze do szpitala trzeba jechac... bo lepszy sprzet... bo z glowi moga...
No to my Miszelina (kojazycie ludzika reklamujacego opony firmy Michelin? Tak wlasnie wyglada Dawid - same faldeczki) pod pache i do szpitala.
W rejestracji/ recepcji pani skierowala mnie na oddzial dzieciecy "z takim maluchem". A tam zlot czarownic - pija kawe, grzebia w torebkach, pierdola o dupie Maryni i przewalaja teczki po biurku...
Juz na wstepie uslyszalam " A pani jak sie tu znalazla i po co? To do laboratorium... Niech oni wysla tu jak nie dadza rady...".
Poszlam do laboratorium pietro wyzej ("no jak, nie wie gdzie laboratorium? Pietro wyzej i se znajdzie" - uslyszalam).
Tam kobitki mile. Zobaczyly Miszelinowe faldki i stwierdzily, ze na dzieciecym, bo one nie dadza rady sie wbic (a musi byc z zyly, bo ja na TSH to wieksza chemia w zyle [domestosu nie da rady dolac, zeby chemie zrobic:))]).
Powiedzialam, ze juz bylam, ze mnie tu przyslano itp. Panie zdziwione, ale dzwonia na oddzial dzieciecy. Jedna drugiej telefon oddawala, po czym dowiedzialam sie, ze za jakies 30 min, moze dluzej, ktos Miszelina zabierze.
Poszlam do Slubnego czekajacego w samochodzie z wystraszonym nadal Katkiem. Slubny musi do pracy, Katek sie boi, ja nie mam telefonu, zeby zadzwonic do niani, ze sie spoznimy, Miszelinek glodny i padniety, zaczyna marudzic...
Wrocilismy do domu. Miszelin nie ma badan. Ale jak sie pytalam, rejestrujac dzieci w Miescie w klinice, mowili, ze nie trzeba miec badan. Chyba, ze cos mam to zabrac.
Ja chcialam zrobic wyniki, zeby nie jezdziec i nie bulic 2 razy. Bo ludze sie, ze dzieci nie maja problemow z tarczyca jak ja. Tylko Miszelinkowi po porodzie wyszlo ciut podwyzszone TSH. Dlatego kontrola. A Katek przy okazji.
Katek wyniki bedzie mial. A Miszelinek te z 3 doby zycia. Najwyzej tylko z Mszelinkiem sie pojedzie raz jeszcze.
Ale nie bede sie juz dzisiaj prosic o pobranie krwi. Niech pija te kawki i wpierdalaja ciasteczka... Slubny juz pisze skarge...
A ja przynajmniej nie bede sie juz dzisiaj stresowac pobraniem krwi z glowy. Moze nie bedzie trzeba...
Komora mi sie chyba zepsula. Dzwonic nie moge:( I do mnie tez nie moga.
I ja tez dzisiaj krew pobieralam.
tylko mozna to inaczej powiedziec, a nie z pyskiem od samych drzwi. gdyby ten babsztyl mogl, to z okna by mnie wywalila... z Kluchem na reku.
kolejny dniu: sa ludzie i ludzie.
w tym samym szpialu, ale pietro wyzej kobitki juz inaczej rozmawialy, i mimo ze i tak nic nie zalatwilam, na nie nie narzekam... tylko na ta wredna, ktora grzebala w torbie popijajac ciastko kawka.
a co do prywatyzacji: mój wywód byłby tu zbyt długi, ale nie zgadzam się z tym, żeby mał to być dobry pomysł...
Dodaj komentarz