Kalendarz
pn |
wt |
sr |
cz |
pt |
so |
nd |
29 |
30 |
01 |
02
|
03
|
04 |
05 |
06
|
07 |
08
|
09 |
10 |
11 |
12 |
13 |
14 |
15 |
16 |
17 |
18 |
19 |
20 |
21 |
22 |
23 |
24 |
25 |
26 |
27 |
28 |
29 |
30 |
31 |
01 |
02 |
Archiwum lipiec 2009, strona 3
Od poniedzialku chodze na poratowanie mego nadwyrezonego kregoslupa... i dloni.
W ramach skierowania mam laser na czesc ledzwiowa i prądy (interna na to mowia). Tesciowa doradzila mi jeszcze, zebym prywatnie wziela masaz podcisnieniowy calego kregoslupa.
Jak przyszlam, to sie okazalo, ze mama juz rozmawiala telefonicznie z dyrektorka, bo p. Zosia (bardzo mila babka) juz mi dobrala prady na nadgarstek, a ja dodalam naswietlania.
Spedzam tam 1,5 godziny. Tu 10 min, tu 15min i sie uzbiera. Na szczescie bardzo sprawnie to idzie. Jeden zabieg sie konczy i juz sie przechodzi do drugiego pokoju na cos innego, bez zbednego czekania.
Po pierwszym masazu czulam sie anielsko. Moglabym zreszta caly dzien tak lezec pod ta ssawka w rekach p. Zosi:) Tylko wieczorem widok gornej parti plecow mnie zalamal. Jakies takie posiniaczone. W pierwszej chwili myslalam, ze takie place pryszczy mi wyskoczylo od slonca - tyle, ze akurat w ostatnim czasie plecy nie mialy kontaktu ze sloncem.
Na drugi dzien p. Zosia mi wytlumaczyla, ze ludziom nawet czarne place sie robia. Wszystko zalezy od ukrwienia, wrazliwosci skory i innych pierdol. No i masaz byl juz bardziej bolesny.
A wczoraj wieczorem jak sie dotknelam, to sie czulam jakby mnie spalowano. Ale tylko przy dotyku, inne ruchy nie przeszkadzaly.
Dzisiaj sie dowiedzialam, ze moje zabiegi nie beda trwaly do 24 lipca, tylko do 17.07. Lekarz mi wypisal 15 zabiegow, a mozna tylko 10 tak pod rzad. Wcale mnie to nie zmartwilo. Znaczy sie fajnie jest. Psychicznie odpoczywam od Miszelinka, leze sobie badz siedze popodlanczana do kabelkow, sond itp., blogi spokoj, mila obsluga...
tylko rytm dnia mi to burzy.
Reka niestety nadal boli, ale zwalam to na dzisiejsza zmiane pogody. Tym bardziej, ze rana cesarska tez mnie wieczorem rwala. Zeszta trudno, zeby po 3 zabiegach bol ustapil.
A od poniedzialku dodam jeszcze ultradzwieki na stope. Moze pomoze skoro od tylu lat lekarze nie wiedza co to jest. Tak sobie poszalalam, jak sie dowiedzialam, ze nie 3 tyg a 2 tam bede chodzic. Bo niby dziennie tylko 17 zl chwilowo place za te dodatki prywatne, ale x15 to juz wychodzi blisko 300zl mniej w portfelu. A tak z ultradzwiekami w 200 sie zmieszcze.
Zapomnialabym dodac, ze bardzo przystojny rehabilitant tam jest. I imiennik Katka. Takie ciacho, ze hooo hoooo.
Wczoraj pojechalismy do Sopotu. Tak na jeden dzien. Znajomi jechali. W trzy samochody: my, Dołki i Nerole. Nity pociagiem mieli dobic... dobili jak my juz z plazy schodzilismy. Trudno. Ale jak ktos chce browara pic i woli pociag od samochodu...
Pierwotna mysl, to byl Gdansk. Chcielismy okrety dzieciom pokazac. Jednak ledwo wjechalismy do Trojmiasta juz na sibiku informowali, ze droga na Gdynie zawalona. Korki na jakies 2h. Podarowalismy. To nie dla malych dzieci, z ktorych najstarsze mialo 4 lata, a najmlodsze blisko 7 m-cy.
Balam sie o Terrorista, ktory od rana klepal tylko o statkach. Na szczescie dziecku wystarczyl widok motorowki, dzwiga wodnego, kłada ratownika i balona tudziez motolotni, czy jakiej innej lotni. Po niebie w kazdym razie sie pałętało...
Terrorist szalal na plazy z Pepe. Lali z wujkiem Nerolem wode do wykopanych dziur i wskakiwali. Pepe w pewnej chwili dopchac sie nie mogl i zazdrosny o wlasnego ojca sie rozplakal. Terrorist nic sobie z tego nie robil i dalej szlal. Do wody jednak wejsc nie chcial. Tylko nogi i tylko na sekunde. Pod koniec troche dal sie zamoczyc (ja tylko po kostki, ale dzieciaka pchalam w zimna wode - takam wyrodna mamuska).
Kacper tylko w skarpetkach pozwolil sie prowadzac. Jak mial bose nozki to je strasznie podkurczal. Biedne takie roczne maluchy na plazy. Nie poraczkuja a pochodzic tez nie bardzo bez umeczenia rodzicow.
Miszelin o dziwo caly dzien grzeczniutki. Plaze praktycznie przespal. Tylko mu wode pokazalam. Kopytka zamoczylam, ale niechetny byl. Juz mu sie bardziej piasek podobal. Umazal lapska i jeszcze do dzioba wsadzil. Ale jeszcze nie slyszalam, zeby piasek komus zaszkdzil:) wiec sie nie przejelam. Zaladowalam Miszelina do wozka i Slubny poszedl na lad bezpiskowy go usypiac.
My na tej plazy jak ostatnie sieroty wygladalismy. Ja nawet recznika nie mialam, bo nie przewidywalam, ze na plazowaniu sie skonczy. Stroju zadna z nas nie miala. Zreszta chlopy tez nieprzygotowani. Tylko Nerol jakies spodenki zabral na przebranie. Jakby wyczul, ze bedzie w wodzie z Pepe:)
Alina w spodnicy, my z Anita w spodenkach z czego ja w 3/4 i czarnych. Moj Slubny w koszuli niedzielnej... Ludziska rozbebeszone, panny sie wdziecza, chlopy opalone torsy wypinaja, a my w lumpach siedzimy na piasku...
potem na rybku sie udalismy, potem jeszcze lody i do domciu.
O ile droga do Sopotu zajela nam 70 min, to wracalismy 3h, takie korki byly. Nawet autostrada sie korkowala przy bramkach. Masakra.
I tego juz Miszelin nie wytrzymal. Darl sie jak opetany blisko 30 min. Jak w korku wytargalam go z fotelika caly biedak byl mokry. Po 20 minutowym korku maly dal sie wlozyc do fotelika i jakos dojechal.
Jeszcze szalal szczesliwy u tesciow na podlodze. Pozycji brzusznej mu chyba brakowalo. Biedak caly dzien na siedzaco i lezaco. Wytrzymal o dziwo do 20.00. Jak nigdy. O 19.00 musi byc na codzien kapany i ewentualnie potem jeszcze guga i sie obraca na wszystkie strony.
Dzien udany. Czesciej musimy takie wypady organizowac ze Slubnym.
Katek pluska sie w basenie. Wczoraj pierwszy raz. Sezon zostal otwarty:)
Nawet Miszelina wczoraj wpakowalam do baseniku. Bidak nie wiedzial co sie dzieje. Dostal do tego 2 razy po glowce od Katka, ktory chcial sie pozbyc intruza.
A zaczelo sie od mojej zachcianki na grilla. Dziwne, bo grilla nie lubie. Ale jakos chcica mnie wziela. Slubny zorganizowal kielbache i poszlismy do ogrodka do tesciow.
Katek przeszlo godzine latal na golasa i pluskal sie w wodzie. Szal go ogarnal. Ile szczescia bylo na jego buzce. A potem lepilismy baby w piaskownicy.
Dzisiaj powtorka. Kapieli w basenie of course. Grilla nie, bo co za duzo to niezdrowo:) Zreszta ja nie lubie. Jednorazowo cos mnie wzielo.
Ja pomoglam trochu tesciowej w krojeniu marchewek na salatke, bo jutro wyprawia imieniny swoje i tescia. Jutro upieke jeszcze jej plesniaka. Bo piec lubie!
Na jutrzejsza imprezke sie nie zalapie bo na 19.00, a ja musze Miszelinka klasc spac. No moze na jakies 30 min mi sie uda. Ale za to w niedziele podobno jestesmy zaproszeni. Mnie to wcale nie kreci. Wolalabym nad jezoro pojechac na weekend. Tym bardziej, ze od poniedzialku zaczynam trzytygodniowa serie laserow na kregoslup i z miasta nie moge sie ruszyc. A planowalam na tydzien pojechac z dzieciakami do domku do O. Slubny stamtad by do pracy jezdzil.
Niestety. Moze w sierpniu. Znajac zycie to pgody nie bedzie wtedy.
A dzisiaj Slubny na imprezie w O. Takiej chyba spoznionej imieninowej.
Katek zasnal dzis o 19.30. Jeszcze zanim Slubny pojechal. Miszelin meczyl sie do 20.45 i padl mi na reku:) Ale juz to jego zasypianie jakos lepiej wyglada. Zajmuje sie sam soba. Ja moge podlac te 13 donic z badylami na tarasie (wspominalam, ze kwiatow nie lubie? chcialam sie do nich przekonac, dla upiekszenia balkonu, ale nie lubie i tyle). Czasem zaplacze chwile, ale nim dojde sie uspokaja. Chyba, ze w szczebelki sie zaplacze:)
Widze swiatlo w tunelu. Bedzie dobrze. Nauczy sie zasypiania...
Nie jest to postanowienie noworoczne i nie zaczyna sie w styczniu, a w lipcu.
Nie od pierwszego a drugiego.
Nie od poniedzialku a od czwartku.
Nie wiem czy wyjdzie, ale dzisiaj postanowilam sie za siebie wziasc. Skonczyc z tona slodyczy, wieczornym podzeraniem i ogolnym opychaniem sie.
Dzisiaj jakos poszlo. Zobaczymy co bedzie dalej.
Z brakiem silnej woli u mnie, moze byc kiepsko, ale moze jak sie juz tu pochwalilam, to wytrwam?
Musze pozbyc sie kilku(nastu) kilogramow, bo mi organizm wysiada. Te rece, kregoslup, nogi... Strata wagi z pewnoscia nie zaszkodzi.
Trzymajcie kciuki.
Od poniedzialku ucze Miszelina samodzielnego zasypiania.
Dnia pierwszego zasnal po 2,5 godzinnym ryku. Co chwila zagladalam do niego, bralam na rece, staralam sie uspokoic, a jak sie bardziej nakrecal to odkladalam do lozeczka. W efekcie przysnal mi na reku i polswiadomego odlozylam do lozeczka.
Trudno. Lajf is brutal. A mnie tez chwila odpoczynku wieczorem sie nalezy.
No i kregoslup siada.
Wtorek byl ciut lepszy. Miszelin zasnal po 1,5 godziny placzu. Tez przysnal na reku, a odlozony do lozeczka musial byc glaskany po glowce.
Wczoraj jakos szybko poszlo, ale tez przysnal na reku.
Dzisiaj normalnie w szoku jestem. MISZELIN ZASNAL SAM W LOZECZKU!!!!
Najpierw ssal cycucha. Potem zaczal sie na lozku kulac i bawic lapkami. Ja lezalam i sie przygladalam. Potem poszlam zrobic butle, bo tez mam zamiar przyzwyczaic gada do flachy, ale gad strasznie oporny.
Wzielam na rece, wsadzilam smoka do paszczy... smok zostal szybko wydalony z paszczy. Dopiero po chwili zlapal lapkami butle i zaczal sie bawic smoczkiem. Tak bawic, bo piciem nie mozna bylo tego nazwac. Wypil az... UWAGA... 10 ml.
Odstawilam do lozeczka. Nakrecilam karuzelke i poszlam podlewac nieszczesne kwiaty na tarasie. Miszelin gadal, potrzasal karuzelka, bawil sie...
Zaplakal chwile, ale po slowach "Mama idzie podlac kwiatki. Spij ladnie", ucichl. Jeszcze chwile sie bawil i nastala cisza.
Jak zajzalam po jakims czasie, Miszelin lezal na boczku i spal.
Ciekawe tylko czy to pzypadek, czy zalapal. Oby to drugie. O ilez ulatwiloby mi to zycie.
Katek tez sam zasypia. I jakos po powrocie od Rodzicow nie awanturuje sie o nasza obecnosc, otwarcie drzwi itp. Pije mleko, oddaje Slubnemu butle, dostaje calusa i ... zasypia.