No i zlapalo mnie przeziebienie. Mialo kiedy. Akurat jak mamy sie przenosic. Slubny tez dzwonil, ze byl u lekarza, dostal antybiotyk i powinien lezec. Ale ma taki zapierdziel w pracy i na budowie, ze na razie kuruje sie w robocie.
Dobilam sie pewnie dniem wczorajszym. Wpadl rano tesc z Rysiem i Jozkiem i jak zabrali sie do wynoszenia naszego dobytku, to prawie nic nie zostalo. A mieli zabrac tylko 2 szafki i kilka kartonow. A zabrali cala kuchnie - ostal mi sie ino stol, jedno krzeslo, fotelik malego, lodowka i mikrofala. A parapety sluza za szafki...
Pralke tez zabrali. Dobrze, ze zdazylam pranie wstawic. Zreszta ja uzalezniona jestem od prania wiec nie wiem jak sobie poradze do jutra (oby tylko do jutra) bez praczki ukochanej.
I wieszaki zabrali i lustro z przedpokoju i szafke z butami...
Zostala sypialnia, kanapa i telewizor...
No a ja zabralam sie za sprzatanie. Wiadomo pod sprzetami pelno kurzu. Tutek zaraz musial w to wlazic. Tym sposobem wyszorowalam cala chate. Kregoslup mi odpadal. No i organizm nie wytrzymal. Przemeczony, nadal anemiczny poddal sie przeziebieniu.
Terrorysta odstawia szol przed snem. Wrzeszczy przez 1,5- 2 godz. bez powodu. Psycha mi zaczyna siadac, bo Smarkacz wymusza tylko, ze sam nie wie co. Szkoda gadac.
Moze przezywa nowa sytuacje. Sprzety domowe mu znikaja, tata tez na cale dnie przepada, niania go zabiera, o nowym domku gadaja i gadaja, ale nic sie nie dzieje...
Oby do jutra... I oby dalo rade sie przeniesc, bo inaczej ja wysiadam... Meczy mnie juz ta sytuacja, a co sie dziecku dziwic, ktore polowy nie rozumie...