Archiwum luty 2010


lut 27 2010 bialka tatrzanska
Komentarze: 6

PIATEK 19.02 - maly kamikadze

Miszelin przeszedl samego siebie. W dzien spal jakies 3,5h, wieczorem kimnal na 30 min. Latal do 23.00 na rowni z Terroristem. Po czym zapakowalismy dzieciarnie do samochodu i jazda na narty.  Bylam pewna, ze zmeczony Miszelin przespi wiekszosc drogi.

 

Terrorist na aviomarinie kimal praktycznie cala droge. Za to Mszelin do 7.00 rano spal moze z 3h. Reszte przeryczal, przegadal w tylko jemu zrozumialym jezyku, porozgladal sie, wyzlopal litry herbatki, zasikal kilka pieluch, wrabal tone chrupek.

 

SOBOTA 20.02

Dojechalismy przekonani, ze wmeldowac mozemy sie o 10.00. Goralka zbila nas z tropu, mowiac, ze dopiero o 14.00. I co tu zrobic przez 7h z malymi dziecmi???

 

Pojechalismy do jakiejs jedynej otwartej w tych godzinach jadlo-pijalni pod stokiem. Milo spedzilismy czas saczac grzanca (Slubny cole). Szczescie, ze jechalismy w 3 samochody. Wujkow i ciociow do pilnowania troche bylo:)

 

Ok 10.00 dojechali znajomi, z ktorymi mielismy mieszkac w tym samym domu - reszta bezdzietna, 300m od nas.

 

Miszelin wykazywal wreszcie oznaki zmeczenia. Postanowilismy z nim pojezdzic w celu uspienia. Wyladwalismy pod nasza chacjenda. Goralka, ciut milsza, poinformowala, ze moze na 12.00 uda jej sie sprzatnac jeden pokoj i jesli nam nie przeszkadza mozemy tam poczekac. Nie przeszkadzalo.

 

Miszelin ozyl. Zaczelismy znosic bagaze, rozpakowywac sie po czym wreszcie dzieciarnia padla. I my tez. W koncu Slubny cala noc prowadzil, a ja zagadywalam Miszelina.

 

Miszelin ze spaniem zaszalal, zajelo mu to niecala godzine, po czym gotow byl na dalsze wykanczanie nas.

 

Pojechalismy na stok, postanawiajac cos zjesc i tylko dzieciom zapewnic atrakcje na placu zabaw. Narty przelozylismy na dzien nastepny.

 

Miszelin padl ok 21 albo 22.00. Teraz juz nie pamietam. Twardy z niego zawodnik byl. Nie powiem.

 

Wieczorkiem ulokowalismy sie na korytarzu, z browarkiem, czy jakim innym trunkiem.

 

NIEDZIELA - SRODA

Rano, tzn ok 10-11, toczylismy sie na stok. Zawaleni butami, nartami, kijkami, sankami, wozkiem i czym tam jeszcze. Zjezdzalismy na zmiane, bo ktos musial z dziecmi zostac. Ciocie i wujkowie ciut zawiedli, bo pojawiali sie na stoku o innych godzinach niz my. Po pierwsze odsypiali nocne imprezy, po drugie nie zawsze im sie chcialo tudziez byli w stanie zjezdzac. Niemniej 2 razy udalo nam sie spotkac na stoku. Nas mobilizowaly dzieci.

 

 Wracalismy ok 13, w celu uspienia Terrorista, ktory bez spania byl nie do zniesienia. Miszelin pierwsza drzemke odbywal juz w samochodzie i przenoszony do wozka kimal dalej. Czasem dal sie uspic w domu. Jak nie, to w drugim rzucie na stoku.

 

Terrorist wcinal tylko monte i frytki przez caly wyjazd. Miszelin udka z kurczaka. Gardzil fast foodami. A musze wspomniec, ze 2 lata temu Terrorist w wieku tym co Miszelin dzis, posmakowal frytek i tylko tego sie domagal caly wyjazd. Widac zostalo do dzis. Ku memu niezadowoleniu.

 

Miszelin wcinal jak nigdy dotad. Z tej strony go nie znalam. Pochlanial cale udka. Po zarcie latal do cioci Asi i tylko dziob otwieral. Zwlaszcza podczas sniadan. Na stoku ciocia sama go brala, cobym spokojnie mogla zapelnic zoladek.

 

Terrorist najlepiej czul sie w chacjendzie. Bawil sie z W. W wciagnal go w swoje zabawy z gwiezdnych wojen i jakies potwory, Terrorist zarazil go zabawa w warsztat, narzedzia, spawanie itp. Miszelin latal miedzy nimi i wybieral pokoj cioci i wujka. Za cholere nie chcial usiedziec u nas. Tym sposobem oni mieli malego na glowie, ja chwile spokoju. Dzieki temu udalo mi sie trochu odpoczac... psychicznie. Co 4 osoby do pilnowania to nie jedna.

 

SRODA 24.02

Do poludnia siedzielismy w domu, bo Slubny zostawil samochod w warsztacie - wpadlismy w dziure i dwa bable zrobily sie w prawej, przedniej oponie, co grozilo wystrzalem, a co za tym idzie wypadkiem.

 

Na 12.00 mialam zamowiony masaz. Bylo super, ale panu nie udalo sie rozluznic moich miesni plecow.

 

W i Terrorist bawili sie do 12.00. Praktycznie dzieci nie bylo. My sie pakowalysmy, bo w czwartek czekal nas powrot. Chlopy jezdzily odstawic samochod do wulkanizatora, odebrac, zrobic zakupy na sniadanie.

 

Po masazu usypiam Terrorista. 

 

 "Terrorist, podoba ci sie w gorach?" - pytam.

 

 "Mamusia, dzisiaj byl suuuuper dzien!!!" -Trochu sie zdziwilam, bo jeszcze nie zdazylismy wyjsc.

 

"Tak? A czemu?"

"Caly dzien w domku siedzimy!!!" - odpowiedzailo mi uradowane dziecie.

 

I gadaj tu z takim. Wymyslasz dziecku atrakcje, a dla niego najwazniejsze siedzenie w domku.

 

 

Ktoregos dnia przy obiedzie. JFK do W:

" W przestan wkladac rece do zupy!!!"

 

 "Ale mamo, ja nie wiedzialem, ze tu jest tak gleboko"- W ze zdziwieniem, czego od niego chca.

 

 W umyl sobie rece w rosole, a moj Miszlin zjadl ten "gleboki" rosol:)

 

****

 

Poza tym raz wyszlysmy do szwagra i znajomych na, powiedzmy, imprezke. 300m dalej. Popilysmy, popalilysmy, wracamy uchachane.

 

Zastajemy dzieci spiace, z czego W zmienil lozko i ulokowal sie kolo tatusia, ktory to spi w dzinach przy otwartych drzwiach. Moj Slubny niby mlodego nakarmil, ale porozumiec sie z nim nie dalo.

 

Nie ma to jak rodzinki patologow.

 

Dnia nastepnego, chlopiska poszly do szwagra. My obalilysmy zoladkowa. A raczej JFK obalila, bo ja sie grzanym winem porobilam podczas usypiania dzieci. Wesolo nam bylo. Dzieciarnia wspollokatorow dzielacych z nami pietro lataly chyba do 24. Gora - dol, gora- dol. Ja sie tylko cieszylam, ze mam juz spokoj. Tyle, ze sie balam, ze ta szostka rozwrzeszczanych dzieciakow, obudzi moich.

 

Chlopiska wrocily w stanie nieuzytku calkowitego. Gadali cos o wydymanej kaczce - byla u szwagra taka wypchana i podobno w co niektore czesci ciala wkladali biednej kaczce paluchy. Po czym Slubny JFK zasnal na fotelu, a moj chcial usiasc na stolku. Niestety spadl od razu, chyba w locie zasypiajac. Zdazyl podlozyc sobie pod glowe przemoczony but. Spal tak przynajmniej do 4.00, bo jak karmilam Miszelina, jeszcze tam lezal.

 

Wczesniej porobilysmy kilka glupich zdjec naszym chlopom. Tak nas naszlo. A z nimi dalo sie zrobic wszystko, byli w takim stanie. No to wykorzystalysmy. Sie zdziwili nastepnego dnia.

 

My przeszukalysmy Slubnemu kieszenie, znalazlysmy co trzeba i z bananem na pysku poszlysmy spac. Wczesniej wspollokatorzy chcieli nam pomoc przeniesc zwloki do lozek, ale nam bylo to obojetne, gdzie nasze chlopy beda spac - w pokoju czy w korytarzu. Zreszta dzieci mieli mi pobudzic, czy jak?

 

A poza tym byli kibicami Legii. A od takich lepiej z dala:)

 

CZWARTEK 25.02

Spakowani, zamienilismy samochody ze szwagrem, zeby z tobolami pod stokiem nie zostawiac i ostatni raz ruszylismy nacieszyc sie jazda.

 

Snieg byl juz dupny, ciezko sie zjezdzalo. Utknelam z kumplem na wyciagu, bo sie zepsul. Chyba z 20 min dyndalismy w powietrzu, ale nas dowiozl.

 

Co chwila zjezdzali saniami, zwozac tych, ktorym sie nie udalo szczesliwie zjechac. Jak wyciag wysiadl, to zrobily sie straszne kolejki. Zmienilismy stok z Kotelnicy na Kaniowke. Zaliczylismy kilka zjazdow i po przebraniu sie u szwagra, zawinelismy w droge powrotna.

 

Znajomi wyjechali wczesniej. Pecha mieli, bo w Lodzi sprzeglo im wysiadlo. Wjechalismy do nich na parking Castoramy. Czekali na lawete. Wujek JFK po nich jechal. My bylismy tam po 21.00, a im czekania zostalo jeszcze z jakas godzine. Wyjechali przed nami dobre 4h, a do domu dotarli w podobnym czasie, mimo ze mieli blizej. Biedakow zal nam bylo, ale co zrobic.

 

Cala droge powrotna dzieciaki nam na przemian plakaly. Terrorist chcial do domku i nie dalo sie przetlumaczyc, ze wlasnie tam jedziemy. A Miszelin kamikadze jak zwykle nie spal, a nudzilo sie biedakowi. A jak juz przysnal, to chcial sie na brzuch przewrocic, co bylo niemozliwoscia i sie denerwowal.

 

Do domu dotarlismy jakos o 00.30. Miszelin latal do 2.30 i w koncu wyjac w lozeczku zasnal

 

 

Do dzisiaj nie odespalam. Detka jestem straszliwa. A jeszcze wczoraj Wu nawiedzilam. Winka popilysmy, pogadalysmy, gazetami sie wymienilysmy. Odreagowalam podroz:)

ciernista : :
lut 12 2010 rozciety luk brwiowy
Komentarze: 4
Wrocilam z izby przyjec. W sumie ze wzgledu na znajomosci, weszlam na chirurgie od razu. Dawid uderzyl w lawe i zalal sie krwia.

Ja nie naleze do matek przewrazliwionych, panikujacych. Raczej mam stosunek olewajacy.

Ale jak zobaczylam mlodego calego we krwi, to zaczelo mna telepac. Tak od srodka. Slubnego wyrwalam ze spotkania. Biedak nawet nie wiedzial, co powiedzial wychodzac i czy cokolwiek powiedzial.

Tesc przylecial w chwile. Krew juz tak nie leciala. Dziura nad okiem widoczna. Szybko ubieranie i szpital.

Myslalam, ze beda szyc. Szczescie maja plastry- cud. Nakleili i powiedzieli, ze sie zasklepi. Bedzie mala blizna. Tym sie nie przejmuje. Chlopak bez blizny mniej atrakcyjny, prawda:)

Zreszta rozciecie rowno z brwia, to mu zasloni.

Teraz bidulek spi. A ja zamienilam sie w matke kwoke i co chwila latam i zagladam, sprawdzam czy oddycha...

Czuje, ze powinnam sie przyzwyczajac. Miszelin nalezy do typu dzieci dzikich. Nie patrzy gdzie idzie, jak idzie. Byle szybciej.

Przeciwienstwo Terrorista, ktory grzecznie, jak piesek drepcze przy nodze, nie biega, bo leniwy, nie wyrywa sie. Przed ulica zatrzymuje i rozglada.

A Miszelin na spacerze jest wszedzie. Z nienacka zmienia kierunek. Biegnie od kraweznika do plotu i odwrotnie. Wiosna na szelkach bede go chyba prowadzac.

Tesciowa chyba jeszcze nieswiadoma wypadku, bo nie dzwoni z radami... kwestia czasu... musze uzbroic sie w cierpliwosc.
ciernista : :
lut 06 2010 brak czasu...
Komentarze: 4
... doslownie na wszystko.

Najbardziej zaniedbany jest blog. Albo Slubny mi sie szwenda w poblizu, albo padam na pysk, albo weny brak... ogolnie jakos czasowo nie wyrabiam.

Od tygodnia dwojke swych pociech mam w domu. Chorzy. Miszelin wlasciwie dawno juz nadajacy sie na spacery, ale Terrorist niestety nie. Kisilismy sie w domu. Ja praktycznie 2 tyg, bo najpierw z mlodszym siedzialam, a jak juz moglabym wyjsc, to starszy dolaczyl do grona churchlajacych.

Fajnie mi w tym domu bylo z dwojka. Tylko brak spacewrow czasami dawal sie we znaki, bo dzieciarni odbijalo.

W poniedzialek Terrorist idzie do niani. Jakos dziwnie sie z tym czuje. Pocieszajace tylko to, ze bedzie u niej normalnie jadl. U mnie ani sniadania, ani obiadu, ani kolacji nie ruszal. Slubnemu je, babciom je, niani je, a jak jest ze mna to nie je. Tylko mleko i mleko.

Miszelin tez sie zbiesil i "sie odchudza". 3 lyzeczki zupy i to by bylo na tyle. Czasem danon. Szczescie, ze nie wrocil do nocnych zwyczajow, kiedy to co 2h na mleko sie budzil. Teraz zasypia ok 20.00. Sam. Ryczy, a raczej sprawdza nasza wytrzymalosc jakies 5 min i sie poddaje. Potem ok 23.00 mleko i ok 5.00 czasami dopiero o 7.00.

Niestety w nocy latam do Terrorista, ktory tylko mamy sie domaga. Chyba, ze Slubny z nim spi, to wtedy nawet sie chyba nie budzi. No ale przeciez nie bede Slubnego pozbywala sie z lozka co noc.

Ze Slubnym zyjemy calkiem dobrze. Wrecz cukierkowo sie porobilo. Zakochalam sie na nowo??? Dziwne to jest, ale jest lepiej niz kiedykolwiek.

Dzisiaj np. bylam sama u przyszlej szwagierki na urodzinach. Proszeni bylismy wszyscy, tescie tez. Ale tam sie pali gdzie kto stoi, siedzi. Nikt nie patrzy na dzieci. A ja przy moich nie pale i nie mam zamiaru narazac ich na dym. I 2 dni temu Slubny stwierdzil: "Kochanie to ty pojdziesz sama. Ja zostane z dziecmi, poloze ich spac, a ty sie zrelaksujesz". Nosz szczena mi opadla. Odkad mam Terrorista w zyciu takich slow nie uslyszalam.

Malo tego. Jakis czas temu dzwonila do mnie fumfela z Poznania. Paula. Swiergotalysmy i swiergotalysmy. Tak mi sie humor poprawil, akumulatory naladowaly. Bo odkad mam dzieci to my sie rzadko widujemy. Ostatnio u niej bylam jak Terrorist jeszcze w brzuchu siedzial, w te wakacje przelotem na kawce na rynku poznanskim z dzieciarnia i Slubnym (czyli jakby nie spotkanie:) ).
I Slubny w sposob naturalny, przekonujacy stwierdzil, ze powinnam pojechac jak sie ociepli. Zazartowalam, ze na caly weekend i ... usiadlam z wrazenia, bo sie zgodzil. "Ok. Nie ma problemu. Dam sobie rade przy dzieciakach".

Nigdy, ale to przenigdy nie mowil tego tak swobodnie. Uwierzylam, ze to wypali. Bo ja juz kiedys to slyszalam. Chyba 2 lata temu. Tylko jakos tak pokretnie sie zgodzil. I pod warunkiem, ze w sobote w okolicach popoludnia pojade i wyjade z Poznania tez w okolicach popoludnia, a najlepiej rano, zeby na popoludnie juz byc. A teraz calkiem zwykle to oznajmil. Jakby chodzilo o kupno bulek.

Czyli wiadomo. Zyje wyjazdem. I to wcale nie tym lutowym, tym w gory. Tylko tym poznanskim. Tak sobie kombinuje, ze moze juz bedzie cieplej pod koniec marca i wtedy. Juz mam plan: w piatek pijemy do upadlego (dlatego licze na ocieplenie, bo nie chce w zaspie zamarznac na smierc, a dojsc do domu moze nie bede miala juz sil:) ). W sobote spimy do oporu, a potem gadamy do padniecia przy kilku piwkach. Po poludniu w niedziele zapakuje sie w pociag, pospie 3 godzinki i bede prawie w domu:)

Fumfeli mi brakuje (mam nadzieje, ze JFK tez sie wyrwie z domu), Poznania, alkoholu i snu. Moze uda sie wszystko polaczyc:))) Pewnie czasu na sen zabraknie hehehe. Ale tak czy siak bedzie to sen bezstresowy, ze ktores dziecie mi zaplacze, a co za tym idzie - bede mogla pic bez ograniczen:)))))
ciernista : :