Kalendarz
pn |
wt |
sr |
cz |
pt |
so |
nd |
30 |
01
|
02 |
03 |
04
|
05 |
06 |
07 |
08 |
09 |
10 |
11 |
12
|
13 |
14 |
15 |
16 |
17 |
18 |
19 |
20 |
21 |
22 |
23 |
24 |
25 |
26 |
27 |
28 |
29 |
30 |
31 |
01 |
02 |
03 |
Archiwum grudzień 2009
Rok temu... o 9.00 na swiat przyszedl Miszelin... maly olbrzym:)
4780g, 60cm dlugi. Zapuchniety, ze slipkow prawie nie bylo widac. Faldka na faldce... caly Miszelin.
Rok temu o 9.00 6 osob staralo sie wydobyc go z mego brzucha.
Dzis, punkt 9.00, Miszelin zasnal.
Miszelin chodzi, a raczej biega od 1 grudnia. Goni sie z Terroristem, wydajac radosne okrzyki.
Ma 5 zebow.
Mowil "mama" i "tata", ale teraz ma wazniejsze sprawy na glowie i tylko w sytuacjach kryzysowych wrzeszczy "maaaaammmaaaa".
Wacha kwiatki marszczac zabawnie caly pyszczek.
Nasladuje dmuchanie balonow, plujac przy tym niemilosiernie.
Je sam widelczykiem i lyzeczka. Paluszkami tez! Niestety nie za wiele jak na niejadka przystalo.
Lubi sie upaprac i umazac przy okazji wszystko wkolo.
W nocy nadal sie budzi na jedzonko, czego mam po malu serdecznie dosc. Jednoczesnie ze zmeczenia brak mi sil na oduczenie go tego - bledne kolo.
Uwielbia swego brata, mimo ze czesto od niego obrywa lub zostaje okrzyczany ku mojemu niezadowoleniu. Ale chwalac Terrorista na kazdym kroku, nawet za to, ze przeszedl obok mlodego bez szturchniecia, popchniecia, pociagniecia za wlosy, jest coraz lepiej.
Spi 2 razy dziennie. Przed poludniem 1,5h, a po poludniu na tyle na ile pozwoli mu Terrorist. Czesto udaje sie godzinke:)
Jest pogodny i radosny. Usmiech i dwie dolne jedynki nie znikaja z twarzyczki. Towarzyska bestyja.
Wykorzystuje odwiedzajacych do prowadzania za reke, mimo ze juz nie potrzebuje pomocy.
Strasznie ciezko zasypia. Nawet do godziny meczarni codziennie przechodzimy. Mi odpada kregoslup, Miszelinowi pluca sie rozwijaja od krzykow.
Nosi rozmiar 80-86. Wazy 11,5kg. Od pol roku niezmiennie ta sama waga. Tylko te 500g przybylo w ostatnim czasie.
Sama radosc.
Powoli moi chlopcy zaczynaja sie razem bawic. Cudny widok.
Tylko ja cesarke nadal zle wspominam... czasem jeszcze boli rana...
Dokladnie 3 lata temu pozbylam sie pierworodnego z brzucha. Wyszedl z krzykiem, oznajmiajac wszem i wobec, ze jest. I tak zostalo do dzisiaj - krzyk.
3940g i 56cm szczescia.
Terrorist tylko pierwsza dobe byl grzeczniutki. Spal 24h u pielegniarek. Zaczelo sie nastepnego dnia...
Ciagly placz i wiszenie na mleczarni po 3,5h, przerwa 15-sto minutowa, 2h na cycu, przerwa i znowu to samo.
Przez 3 miesiace nie wiedzialam co to sen. W dzien, drzemki po 5-10-15min i ryk. Wiecznie musial mnie widziec. Malo tego, musialam byc nad nim pochylona, bo inaczej ryk.
Nocki tragiczne. Karmienie, 2-2,5h usypiania, 30min mojego spania. I tak cale noce. Snu mi wychodzilo po 3h na dobe.
Terrorist zaczal raczkowac, jak skonczyl 10 m-cy. Oporny byl:) I wtedy mialam chwile spokoju, bo doczlapal sie tam gdzie chcial.
Noce zaczal skubaniec przesypiac jak skonczyl 2 lata i 7 m-cy. A i tak nie zawsze.
Rozgadal mi sie straszliwie. Praktycznie buzia mu sie nie zamyka. Nawet przez sen nawija. Jego teksty czasem mnie zabijaja. Skad on je bierze? Musalabym od razu zapisywac, bo nie jestem w stanie spamietac. Ale zawsze brak pod reka dlugopisu albo kartki. Szkoda.
14 kg mojego szczescia.
Slubny tez zwariowal na jego punkcie. A przeciez pierwszy rok zycia Terrorista wcale go nie interesowal. Mial syna... i tyle. Teraz maja super kontakt, wspolne tematy i zabawy.
Kilka godzin bolu, parcia i krzyku... a potem taka radosc... radosc, ktora trwa do dzisiaj i trwac bedzie...
Jak ja kocham tego lobuza mojego. Tyko czemu ten czas tak szybko leci? Niedawno mialam zawiniatko, wrzeszczace i utrudniajace zycie jak tylko moglo...
A teraz... biega, skacze, fikolki fika, buzia mu sie nie zamyka, leje (coraz mniej)albo przytula brata i tlumaczy mu swoj dzieciecy swiat, organizuje zabawy...
Pieknie bawi sie sam. Kilka godzin potrafi.
Moj i tylko moj.
Dieta jakos idzie. Dzis 8 dzien. 4kg mniej!
Pierwsze dwa dni byly koszmarne. Pierwszego bylam glodna. A drugiego tak mnie glowa bolala, ze az mi w oku skakalo cos. Oko skakalo. Jak patrzylam w lustrze to nie bylo tego widac, ale mi pod czacha skakalo.
A dnia trzeciego jak nowo narodzona. Gory moglabym przenosic. Energii za 10-ciu. A tylko niecale 500 kalorii dziennie. I tak do dzisiaj.
Tzn wczoraj sie zapomnalam, a moze celowo zapomnialam, i zjadlam kawalek ryby, ktora Miszelinowi dziubalam na obiad. Zamiast saszetki. I jablko, bo saszetka dluzej trzyma.
I co? I dzisiaj rano na wadze 700g mniej.
Od jutra zamast 3 saszetek, beda 2 i jeden normalny posilek- warzywka na parze. Coby mi tu efekt jojo nie wyskoczyl, bo sie wnerwie.
W sobote do dietetyka sie przejade. Zobaczymy co powie.
Jeszcze 10 kg i bede usatysfakcjonowana. Po raz pierwszy w zyciu sie wzielam za siebie i mi chwilowo wychodzi. Nie wiem co mnie tak mobilizuje. Slubny? Slub szwagra w sierpniu? Niewazne, wazne, zeby wytrwac i cel osiagnac.
Trzymac kciuki, bo urodziny mych dzieci sie zblizaja, potem swieta. A ja na glodowych porcjach musze wytrwac.
Najsmieszniejsze jest to, ze dzieciom przygotowuje posilki i mnie nie kusi. Nawet moj nalog - slodkie. Szok. Normalnie szok.