Linki
- Bez kategorii
-
- namiętnie
-
- z doskoku
-
- zagladam
-
Kalendarz
pn |
wt |
sr |
cz |
pt |
so |
nd |
23 |
24 |
25 |
26 |
27 |
28 |
01 |
02 |
03 |
04 |
05 |
06
|
07
|
08
|
09 |
10 |
11
|
12 |
13
|
14 |
15 |
16 |
17 |
18 |
19 |
20 |
21 |
22 |
23 |
24 |
25 |
26 |
27 |
28 |
29 |
30 |
31 |
01 |
02 |
03 |
04 |
05 |
Najnowsze wpisy, strona 32
I dlugo nie musialam czekac na rozsianie wirusow po calej chacie. Wczoraj byl lekarz. Dadid trzyma sie najlepiej. Zalapal tylko i az katar. Ale na szczescie nie mocny. Nawet sciagac nie trzeba. Tylko 2 razy dziennie. Chyba, ze cisza przed burza i sie rozwinie.
Katek ze srody na czwartek (w czwartek mial jechac do okulisty, bo oczy trze) strasznie marudny. W nocy budzil sie chyba z 10 razy jak nie wiecej. I tez tylko na szczescie katar. Tyle, ze mocniejszy. I kaszel od czasu do czasu.
No i ja. Ja to zdycham. Zapalenie krtani z zatokami. Czy cos tam. Dostalam antybiotyk. Leczenie domowymi sposobami nie pomogly. A czosnek wywolal potezna kolke u Kluska. I sie biedak meczyl caly wieczor wczoraj. I mam wyrzuty sumienia. A przeciez chcialam dobrze, zeby nie zarazac, szybko sie wykurowac.
Tylko Slubny sie nie przejmuje i jezdzi na mecze zaprawiony. I przywozi te chorobska. A potem ja sama zostaje z robota przy dzieciach i sprzatnieciem po jedzeniu. Nie wazne, ze sie dupnie czuje. Tylko on ma prawo do "wylezenia". Ale mowie sobie OSTATNI RAZ. Nastepnym razem niech spieprza do mamusi. KONIEC powiedzialam, KONIEC Z bezmozgim przynoszeniem zarazkow.
Chlopy sa durne jak zadne inne stworzenia. Normalnie brak slow. Najchetniej wzielabym porzadnego pasa i lala tak dlugo, az rozum by odzyskal (pod warunkie oczywiscie, ze takowe cos posiada).
Slubny w zeszlym tygodniu narzekal na gardlo. Nie przeszkadzalo mu to jednak pojechac na mecz w niedziele. 150 km tam i powrot. A mecz jak mecz. Pyska darl, bo jakze nie kibicowac druzynie. Zimno bylo. I masz babo problem.
W poniedzialek wrocil wczesniej z pracy, z siateczka lekow. Jak sie okazalo byl u lekarza. Musial sie zle czuc, bo Slubnego zatargac do medyka latwo nie jest. Umierajacy padl na lozko i tyle go widzialam.
Jak wstal opieprzylam, ze durny..., ze jak sie zle czuje, to sie nie jezdzi na mecze..., ze nieodpowiedzialny, bo pal licho jego, ale dzieci mi pozaraza, ... ze z Kluskiem na szczepienie ide i bedzie oslabiona mial odpornaosc,... ze ja nie mam sily Kluska nosic pol dnia... a on pcha sie chorobie w rece, podaje na tacy..., ze wie, ze choruje za czesto..., ze nie dba o siebie, ... ze mnie wkurza, ... i ma mi z oczu zejsc, bom zla..., no i ostatni raz jak przeziebiony pojechal na mecz, w innym wypadku wynocha do mamusi. A co niech sie meczy z synalkiem.
A dzisiaj juz ja mam szpilki w gardle i smarkam.
Katek jakis niewyrazny, ale poki co poszedl do niani. W koncu tam mniej bakterii niz u nas.
I nie wiem, co z Dadidem. wczoraj mial szczepienie. Jak zachoruje, to pozabijam. Normalnie zabije dziada no.
Nie wiem co mnie wczoraj pokusilo, zeby po spacerze isc do tesciow. Slubny jakos tak zagadal, zachecil ciepla herbata. Jakbym w domu tej herbaty wypic nie mogla. Szlag by to trafil.
A dzisiaj piorunami miotam, na zmiane z palczem. Ale ten placz bardziej z wscieklosci.
Zaczelo sie od wciskania mi tortu. Jak kurwa nie jem prawie nic, zeby Mlodszy nie mial kolek, to tym bardziej tortu nie zjem. Z kremem, kakao i diabli wiedza jakimi innymi smieciami. "Ale moze kawaleczek?" W dupie mam ten kawaleczek. I zdziwiona. Jakbym wczoraj urodzila.
Slubny nosi prezacego sie i palczacego Kluska. (No bo kolki jednak ma mimo mojej diety, ale jak zaczne jesc inne rzeczy to moze byc gorzej, a wole nie ryzykowac.) Tesciowa juz od kilku dni radzi nam, zeby wozek wnosic na gore i wozic malego jak sie zaczyna. Ja wiem, ze nic to nie da.( kazde z nas ma swoje pozycje, w ktorej mniej lub wiecej pomaga. nic innego nie dziala). No wiec namawiala znowu Slubnego na wozek. Ten sie upiera, ze nic nie da i nie przywiezie go z przedpokoju. Na co tesciowa " To moj dom i ja tu bede robila jak ja chce. Ide po wozek!". Przywiozla bryke, Slubny Kluska do wozka. Chwila spokoju. Maly probuje zasnac, bo bol minal jeszcze na reku Slubnego. I wrzask. Znowu boli i pierdolony wozek jakos nie pomaga. Slubny wsciekly, wywozi wozek do przedpokoju i buja malego na reku. A ja glupia moglam zabrac dzieci i powiedziec "A to moje dzieci i nikt nie bedzie mi sie do nich wtracal. A jak sie nie podoba to idziemy." Ale jakos w tamtym momencie nie wpadlam na to. A moze jeszcze tak wsciekla nie bylam.
Zaczal sie temat przedszkola. Tescie dumni, ze sie nie udalo Terrorista zapisac. Tesc sie cieszy, bo zaoszczedzi sie mu chorob, tesciowa, bo za malutki. Tyle, ze czy on teraz pojdzie czy za rok, to pierwszy rok bedzie uplywal na katarach, kaszlach i bolach gardla. Oby tylko na tym:). I nawet az tak cisnienie by mi sie nie podnioslo, gdyby nie ta ich satysfakcja i zaznaczanie w kazdym zdaniu jak to oni sie ciesza.
A ja jestem za przedszkolem. Dziecko z rowieslnikami zupelnie inaczej sie rozwija. Duzo sie uczy. Zreszta gdyby Terrorist sie nie zaaklimatyzowal, to bym go wycofala. Gdyby duz lapal chorob antybiotykowych, tez zatrzymalabym go w domu. W tym roku jeszcze bym mogla. Potem do pracy juz wroce.
No i na koniec madre rady a propos kolek. Ze powinnam dawac mu herbatki, bo ona karmila sztucznie i dawala. A ja karmie cycem i nie daje!Bo Klusek nie chce. Nawet juz plantexu nie chce pic. Tylko cyca i koniec.
A jak nie herbatke to wode POWINNAM dawac. (To "powinnam" dziala na mnie jak plachta na byka.)I tlumacze, ze wody tez nie pije. ( Moze by i pil? Dawno nie dawalam.) Ale co ma dopajanie do kolek????? sie pytam. Kupki robi praktycznie co zmiana pieluchy. Rzadkie bo rzadkie, ale na cycu podobno takie sa. Zreszta Terrorist tez mial rzadzizne.
I nie bylo by moze w tym wszystkim nic zlego, gdyby nie to, ze ja ciagle dobre rady slysze. Od przeszlo 2 lat. Od urodzenia Terrorista. A wiekszosc tych rad jest debilna, a raczej zwraca uwage na takie rzeczy jakbym ja byla debilem i nie wiedziala, ze dziecku pieluche trzeba zmienic...., i czapke na dwor zalozyc zima. Moze ona potrzebowala 20-stu rak do pomocy przy dzieciach, moze niewiele wiedziala o dzieciach. Ale ja od gowniarza uwielbiam bobasy. Przy trojce pomagalam co ferie i wakacje cioci. I co najwazniejsze: GDYBYM CHCIALA RAD TO BYM SIE SPYTALA!!!!!!
I zapowiedzialam Slubnemu, ze ja tam juz nie chodze. I nawet sie nie burzyl. Czul, ze matka przegiela. Zreszta sam sie na nia wydzieral pod koniec wizyty.
Aha, bo jeszcze wymyslila, ze mamy isc, umyc i polozyc Dawida, a Katka zostawic i Slubny przyjdzie pozniej. Tyle, ze bylo juz grubo po 19.00. A Terrorist chodzi spac ok 20.00. I tez sie upierala. Ale to juz Slubny sie uzeral. I chyba dlatego nie czepial sie mnie. I jakos jej nie bronil jak zawsze.
Jedna wizyta, a mnie nerwy trzymaja do dzisiaj.
Wybralismy sie ze Slubnym i z dziecmi na spacer. Nie zdarza sie to czesto.(dlatego warte zapisania) Moze w ostatnich przeszlo 2 latach z 5 raz razem wyszlismy? Slubny raczej do leniwcow nalezy. Latwiej wsiasc w samochod niz przejsc 20 metrow. Ale udalo sie i nawet nie musialam go namawiac. A co nawalczylam sie, zeby chodzil ze mna i Terrorysta. Walczylam, walczylam, a efektu nie bylo.
Terrorysta smigal na brumie, odpychajac sie kopytkami. Wytrwala bestia. Myslalam, ze szybko mu sie znudzi i bedzie marudzil. Bo Terrorist tez do leniwcow i dupsk wozonych nalezy. A tu mila niespodzianka. I jeszcze zadowolony byl. I wozka sie nie domagal.
Ja z wozkiem. Klusek tradycyjnie, ledwo zakolysalo, w kimono. ( boszeee, ile ja sie z Terroristem nalazilam, zeby zasnal na 10 min).
Slubny z aparatem (pewnie trzeba uwiecznic rzadko spotykane wydarzenie- spacer).
Wczoraj szwagier mial wypadek. Wracal z Kama z Pyrlandii. Gwaltownie zachamowal, zreszta tak jak i przed nim. A tir juz nie wyhamowal i wjechal im w zadek. Na szczescie nic sie nie stalo. Pies troszke ucierpial. Jakies zadrapania i przeciecia.
Slubny pojechal do nich, bo to blisko nas juz sie stalo. Tesc zabral Kame i psa. Chlopaki czekali na policje i lawete. Laweta byla niepotrezbna. Dali rade dojechac.